Ryszard Michal Fatbike Race 2017

Śnieg, mróz, pot, zamarznięty bidon, uśmiech szeroki od ucha do ucha, stopy szukające podparcia podczas marszobiegu, oraz dzida na szerokiej śnieżnej autostradzie...Monteria Fatbike Race 2017 już za Nami!!!

Ubiegłoroczna impreza, na której nie mogło zabraknąć redakcyjnej drużyny pierścienia, była wspaniałym, teoretycznie niepowtarzalnym wydarzeniem. Na szczęście wyłącznie teoretycznie, bo już chwilę po ostatnim gwizdku było wiadomo, że wrócimy tu za rok, do Karłowa, na drugie nieoficjalne mistrzostwa fatów. Marzenia się spełniają i tak 28 stycznia roku pańskiego 2017 ponownie stanęliśmy na starcie, wspólnie z ponad 150 pozytywnie zakręconymi miłośnikami jednośladów wszelkiej maści.

Monteria FBR logo

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a ten został intensywnie pobudzony rok wcześniej. Otóż nie tylko nasza skromna ekipa, ale też pozostali uczestnicy głośno domagali się rozszerzenia formuły imprezy, która mogłaby naprawdę stać się tłustym, zimowym świętem fatbajków, a kto wie, może nawet festiwalem na wzór zachodnich imprez. Najwyraźniej organizatorzy mają podobne myśli, gdyż druga edycja została ostatecznie "rozciągnięta" na dwa dni! Zimną, ale tłustą przekąską przed daniem głównym miał być "prolog" - jazda nocna, obowiązkowo z mocnym oświetleniem. Pomysł w dechę, zwłaszcza iż niektórym redakcyjnym kolegom ubzdurało się, że to będzie tłusta jazda "na lajcie", przy grzanym piwie lub winie, a w trakcie będziemy sobie przybijać piątasy i smyrać po sutkach. A tymczasem...

A tym czasem przechodzimy już do sedna tej śnieżnej bajki - osobistych relacji tłustej ekipy Fat Bike.com.pl!

Michał Śmieszek

Przygotowania do Fatbike Race zacząłem bardzo prężnie, już przy wigilijnym stole. Potem była tłusta noworoczna kolacja i parę imprez weekendowych. Na sam koniec trening mentalny - przyjąłem zaproszenie do polskiego radia, do "Czwórki", która w tym roku była Patronem medialnym Monteria FatBike Race. To chyba jedyny dobry efekt "dobrej zmiany..." W każdym razie podczas audycji udowodniłem sobie, że językiem potrafię równie dobrze mielić co korbami.

W przeciwieństwie do moich redakcyjnych kolegów, do fatbajków podchodzę raczej luźno...nie zaciskam zwieraczy, bawię się wspaniałą atmosferą i widokiem każdego tłustego jednośladu. W końcu należę do niszy nisz...:) :). I taki dla mnie jest Fatbike Race - zajefajną imprezą integrującą choć na krótko miłośników wielkich gumowych balonów. :) Tyle oczywiście teoria i piękne słówka, bo jak już człowiek stoi na starcie, to mu się te mięśnie lekko napinają, oddech przyspiesza, a zwieracze ściskają....taki już krosiarski los. Karłów przywitał wszystkich uczestników mrozem i mnóstwem śniegu (przynajmniej dla mieszkańca Mazowsza). Powietrze wokół już zdążyło przejść zapachem tłustego ogumienia, grzesznych myśli, oraz marzeń o rywalizacji z najlepszymi tłuściochami w Polsce.

Michal Fatbike Race 2017(Foto: Magazyn Bike; Łukasz Kopaczyński, Facebook)

Na początek słynny już wieczorny "Prolog"... - A to ma być "czasówka"? - zapytałem z lekkim niesmakiem. Ja się nastawiłem na kulig, strzelanie selfie w ciemnym lesie otoczony przez dzikie panny, a tu mi każą zapierniczać na czas po śniegu. I całe zbieranie tłuszczu, równe 120kg w piz..u. Ze szczelania selfie zostało mi co najwyżej strzelenie z koła.

Dobra...jadziem. Najpierw podjazd pod górkę. Wyplułem tu tylko jedno płuco, wyplucie drugiego wolałem zachować na drugi dzień. Cytując klasyka: "Coś być musi do cholery za zakrętem"..Owszem, jest - kilometrowy singiel, który w nocy okazuje się niezłym wyzwaniem dla wielu osób. Środek przejezdny, ale po bokach noga wpada po kolano. Niemal każda wywrotka to stek przekleństw (a miało nie być napinki), walka o ponowny start i strata cennych sekund...Tłusta zabawa trwa...W podzięce za trud na singlach organizatorzy zafundowali bardzo przyjemny i szybki zjazd wśród pochodni na ostrzejszych wirażach. Miodzio...czas przejazdu do d..y, ale jakoś mnie to wali :), tym bardziej, że u chłopaków w pokoju mrozi się whiskacz...

Fatbikecompl Team FatbikeRace 2017

Na drugi dzień, pełna mobilizacja. Pogoda pikna jeno cud. Na starcie mnóstwo fatów, całkiem sporo "plusowców" i trochę zwykłych górali na cienkich kiszkach. Początek to "blat i ogień" po szerokiej śnieżnej autostradzie. Widok jest imponujący, gdy oglądam się za siebie i widzę same tłuściochy. Serce rośnie.... :)

Tylko za cholerę nie wiem, dlaczego wszyscy mnie mijają...czyżbym przesadził z treningiem przy świątecznym stole? W porównaniu z ubiegłorocznymi warunkami trasa nie wymaga wiele umiejętności, za to mocnej łydy. Śnieg jest na tyle ubity i zmrożony, że zwykłe górale spokojnie dają sobie radę, a fatbajk wydaje się raczej niepotrzebną zabawką. Boszzzeee...co ja bredzę.

Nie mogę doczekać się pierwszego singla poprzedzonego parusetmetrową kładką. Rok temu było to konkretne wyzwanie i przyjemność. W  tym roku zawód na maksa. Ilość śniegu w Górach Stołowych "zaskoczyła drogowców", dlatego cały ten piękny odcinek zamienił się w krótkim czasie w nieprzejezdne kartoflisko, które zdecydowana większość uczestników pokonała "z buta". Hart ducha - level master! Dopełnieniem "kuwików w oczach" jest łańcuch, który podczas marszu postanowił schować się przed mrozem między kasetą a szprychami. Po stołowym lesie rozlega się staropolskie jodłowanie: KUR...TWOJA MAAAĆ. Na szczęście obok pojawia się dobry druh Artur, który pomaga uporać się z problemem. Uff...Jadę dalej....

Michal Artur Fatbike Race 2017(Foto: Magazyn Bike; Łukasz Kopaczyński, Facebook)

Co ja tam będę pisał...:) :) Trasa wyratrakowana perfekcyjnie! Wszyscy mkniemy do mety. Gdzieś w połowie trasy kolejny singiel ze słynnym przejazdem między skałami. No może tu w końcu pokaże moją doskonałą technikę jazdy po śniegu? Dwie nadobne niewiasty gorąco zachęcają do wysiłku, ale gdzie tam....znowu truchtamy przez kartoflisko. Echh, Panie...cóżem ci uczynił?

Do mety ostatecznie dojeżdżam tuż za  Arturem, z którym przez większą część rajdu toczę redakcyjny bój. Na szyi ląduje kolejny okolicznościowy medal a w gardle potrójna seria przyzwoitego bimbru...karniaka za przegraną z Artem muszę jednak dostać - w gardle ląduje czwarty kielonek, z jakąś słodką gruszką okraszony smalcem. Za rok wracam na pewno...może jednak choć ździebko szczuplejszy. :) :)

 

Bartosz Bidas:

Prolog: Jak dla większości z nas prolog był pozytywnym zaskoczeniem. Osobiście byłem prze-szczęśliwy gdy dowiedziałem się, że będzie to czasówka. Rower, ty i gaz do dechy to prosta i genialna formuła zawodów. Kontrola trakcji włączona, 3…2…1… i poszedł. Początkowa prosta to moment wkręcenia się na najwyższe obroty. Po chwili kilkunastoprocentowy podjazd od ręki zweryfikował moją wydolność. Mimo że prawie wyplułem płuca (osobiście lubię takie tyranie), to przed samym szczytem jeszcze zabuksowało tylne koło, więc moc była. Winszuję, że forma przyszła w idealnym momencie.  Płaski odcinek na górze był dla mnie zmorą. Wielokrotne próby wyprzedzania doścignionej zawodniczki zawsze kończyły się niepowodzeniem- po prostu było to niemożliwe. Druga część trasy była typowo szosowa- licznik na zjeździe zarejestrował 50km/h. Noc, gwiazdy, siarczysty mróz, pochodnie, fatbajki to jakiś bajeczny scenariusz odklejony od rzeczywistości, zwieńczony 4 miejscem wśród fatów (7 open).

Bartek fatbike race 2017

(Foto: Mariusz Paździórko, Facebook)

Wyścig: Im więcej fatów na starcie, tym większa radość. Zjawiskowa sceneria, dynamiczna pogoda i doborowe towarzystwo dodawały magii. Dla mnie Fat bike race to nie tylko przygoda, ale także ściganie. A w tym roku było gdzie się rozpędzić. Na szerokich, ubitych, śnieżnych autostradach, jedynym ograniczeniem prędkości była wydolność mojego organizmu. Rower spisał się koncertowo: brak defektów, chiński karbon żyje, powietrze w oponach zarówno na starcie jak i na mecie. Te wszystkie sprzyjające okoliczności pozwoliły zameldować się na mecie jako 17 tłusty zawodnik (20 open).

Bartek2 fatbike race 2017(Foto: Magazyn Bike; Łukasz Kopaczyński, Facebook)

Ryszard Biniek:

Po mojej ubiegłorocznej fatbajkowej inicjacji, kiedy to na 5 minut przed startem FBR wsadzono mnie na grubego Heada i przeszedłem w trudnych warunkach tłuuusty chrzest, do tegorocznej śnieżnej zabawy grubych bicykli byłem już przygotowany, w tym także mentalnie :) Własny rower, przejechany sezon fatem, w tym Uphill Race Śnieżka i Bike Adventure powinny dać efekty. I tak się stało. Na dzień dobry w Karłowie bajeczne warunki, śnieg, mróz, słońce, gwiazdy i wokół pełno grubasów. Prolog to dla mnie było coś nowego. Pod górę, nawet do 15% i po szerokiej trasie nie było problemem. Ale już jazda około 1km wąską wydeptaną ścieżką po ciemku przy lampce, zwłaszcza pod górę to było wyzwanie. Jedna gleba, ale dobrze, że świeciły pięknie gwiazdy pod Szczelińcem, a na trasie pochodnie. Krótko to trwało, ale niezapomniane przeżycie. Rezultat to 32 miejsce open i 25 w klasyfikacji fatów.

Ryszard fatbike race 2017
Dzień drugi, czyli wyścig główny powitał nas brakiem słoneczka i dużym mrozem. Nastawienie bojowe ze wskazaniem na bezpieczeństwo. Po starcie spokojnie się rozkręcałem myślami będąc przy kładce z której w ubiegłym roku lądowałem w głębokim puchu. Niestety kładka, podobnie jak i drugi singiel okazały się nie do przejechania, po przejściu z buta przede mną kilkudziesięciu zawodników. Czołówka jeszcze pojechała, a reszta ryła butami głęboko w śniegu. Szkoda, bo to ciekawe kawałki. Reszta świetnie przygotowanej trasy z prawie pełną mocą. Jedynym mankamentem, to niestety lekko zmarznięte palce dłoni i stóp ;(

Ryszard2 fatbike race 2017(Foto: Magazyn Bike; Łukasz Kopaczyński, Facebook)

Podbudowałem się także, jak ok 3km przed metą, łyknąłem ledwo poruszającego się Mateuszka (najmłodszy człowiek tłustego timu) :) Ostatecznie open 77 miejsce i 63 w fatach, a więc w połowie sklasyfikowanych zawodników. Czas poprawiłem w stosunku do ubiegłego roku o około 20 minut (wiem, wiem, inne warunki, ale nie tylko) i to mnie ucieszyło ;)

Ryszard3 fatbike race 2017Już myślami jestem rok do przodu...

Maciej Paterak:

Jestem osobą, która dużo jeździ na rowerze, również w zimie. Naturalną koleją rzeczy zostałem fanem "tłuściochów", czyli rowerów z baaardzo grubymi oponami. Nie planowałem żadnych zawodów w związku z tym, ale po namowie kolegów z teamu Fatbike.com.pl postanowiłem wystąpić w Monteria Fat Bike Race Góry Stołowe. Niezwłocznie opłaciłem startowe i pozostało już tylko trenować i czekać. Ale czas minął szybko. Trzeba było się pakować i udać na miejsce zawodów. Rozebrałem grubasa, wsadziłem do swojej konserwy na czterech kołach i teleportowałem się 300 km dalej, w Góry Stołowe. Może to niektórych zaskoczy, ale to właśnie tu po raz pierwszy miałem przyjemność poznać niemal cały, mega pozytywny team Fatbike.com.pl na żywo. Panowie mieli dla mnie miłą niespodziankę: zaprosili do swojego grona. Oczywiście chętnie dołączyłem, bo w grupie raźniej. Thanks!

Mciek2 fatbike race 2017

(Foto: Magazyn Bike; Łukasz Kopaczyński, Facebook)

Góry Stołowe przywitały nas błękitem i złotkiem na niebie. Spośród grubej, białej kołderki, pięknie eksponował się sam Szczeliniec Wielki, pod którym mieliśmy bazę noclegową. Start znajdował się zaledwie kilkanaście obrotów korbą od naszej "Brdy". Nieco dalej zaplanowano wieczorny prolog. Czas więc wskoczyć na tłustą maszynę i zrobić rozgrzewkę. Miałem jeszcze zdobyć samego Szczelińca z grubym - po co? Innym razem. Dziś jednak bez raków nie było szans. Pozostał trening po części wieczornej trasy i po zmroku czas ruszać na prolog. Choć to niesamowita atrakcja, miałem wątpliwości, czy należy katować muły przed właściwym wyścigiem. Team takich wątpliwości nie miał. Skoro tak, to już się nie migam. Mam jeden z pierwszych numerów startowych, więc długo marznąć nie będę. Lekka trema, chwila oczekiwania i go! Początek to krótki, ale treściwy podjazd. Cisnę dość mocno, słuchając rad najstarszego z nas - Ryszarda. Dzięki temu mam wolną drogę ( dzięki Ryszard!) i mogę sprawnie dojechać do szerszej części. Dalej to już sielanka, która jednak mogła się skończyć różnie. Chcąc poprawić lampkę, wyłączyłem ją! Tylko sekundę jechałem po omacku, ale tysiące myśli przeszły i nieco siwych włosów przybyło, bo na zjeździe speed był. Ostatecznie kończę prolog na 9 miejscu wśród Fatów i 12 open. Powiało optymizmem przed głównym "śmigiem". Tak dobrej pozycji się nie spodziewałem.
Prolog Fatbike Race 2017(foto: Maciej Niechwiadowicz Photography)
Następny dzień wita na sporym minusem. Tłuścioch posłużył za termometr i jako pierwszy zbadał czekające nas warunki. Krótka rozgrzewka i ustawiamy się na starcie. Tyle grubasów w jednym miejscu jeszcze nie widziałem. Cóż za piękny widok! Wybija godzina 11.00 i power on! Niestety brak doświadczenia spowodował, że trochę straciłem na starcie, a do tego jeszcze wpadłem w ślad dla narciarzy biegowych. Przez to nieco zostałem i pierwszy kilometr przejechałem praktycznie bez pedałowania. Do pierwszych przeszkód. W kopnym śniegu hurtowo lecą gleby, a stawka się rozciąga. Mogę wreszcie rozwinąć skrzydła i tłuścioch nabiera rozpędu niczym Boeing na pasie startowym. Czuję moc, zaczynam odrabiać straty i wyprzedzam sporą grupę. Niestety entuzjazm słabnie na singlu. Był jeszcze do przejechania, ale aż 3 osoby przede mną upadają. Powstaje spora kumulacja, nie tylko kolarzy, ale i napiętej atmosfery. Wyprzedzanie niemożliwe, chyba, że ktoś ma śmigiełko w plecaku jak Inspektor Gadżet. Maszerując docieram do końca singla i szybko wskakuję na rumaka. Niestety coś chrupnęło i łańcuch wpada między przednie zębatki. Szybko rozwiązuje problem, ale po ledwie 100 metrach ten pęka całkowicie. Bezsilność, złość i smutek, a tak dobrze się zapowiadało. Otrzymuje jeszcze pomoc od innych zawodników - wielki dzięks, jeśli to czytacie - ale nie udaje się rozwiązać problemu. Pozostaje kontynuować wyścig bez napędu metodą "na Flinstonów" ( opuścić siodełko i szybko przebierać nogami ) , lub oddać rower Goprowcom i bieg ok. 7 km. Serce było za opcją nr 1, jednak przekonanie, że coś zgubiłem, ostatecznie przesądziło o zakończeniu udziału z buta.

Michal 1 Fatbike Race 2017(Foto: Mariusz Paździórko, Facebook)

Relacja z tylnej części stawki według Artura

Jak wyglądała rywalizacja w czubie wyścigu opisali Koledzy powyżej. Ja natomiast spróbuję opisać pełną dramatyzmu, wewnątrz teamową walkę, jaką toczyłem z Michałem w czwartej ćwiartce stawki wyścigu. Ale nie uprzedzając faktów, zacznijmy od początku. Na starcie, po późnej rozgrzewce znalazłem sobie miejsce bliżej końca. Bazując tylko na samopoczuciu z wczorajszego prologu, nie powinienem pozwolić, aby ktokolwiek ustawił się za moimi plecami. Ale cóż, poddałem się resztkom ambicji ;)

Wreszcie startujemy. Ruszamy żwawo, pierwszy kilometr znam lepiej niż kilku z konkurentów, gdyż z lewej miga mi ktoś kręcący bączka po wjeździe w biegówkowy tor. Inny ktoś “łapie miękkie pobocze” naszej wyratrakowanej trasy, zapadając się po osie. Wyprzedzając i będąc wyprzedzanym dojeżdżam do pierwszego “punktu eliminacyjnego”. I znowu moja wiedza empiryczna, każe mi trzymać się blisko taśmy, gdzie jest w miarę twardo. Plan się sprawdził w 90%, gdyż na samej końcówce moje przednie koło znalazło jednak odrobinę miękkiego, a rama zrobiła mi pierwszy fioletowy odcisk na udzie ;) Po wyścigu Michał zeznał, iż był jednym ze śmiałków, którzy postanowili ten zakręt ścinać “przez pole”, i pewnie tylko dlatego udało mi się nawiązać kontakt wzrokowy z jego plecami na pierwszym podjeździe. I tutaj zaczyna się nasza, pełna dramaturgii rywalizacja. Bo po każdym podjeździe, na którym się z redaktorem Śmieszkiem zrównywałem, przychodziło wypłaszczenie lub co gorsza zjazd. I ja znowu zostawałem z tyłu. Podczas tych momentów zwątpienia, mój stan świetnie można by sparafrazować słowami utworu Maleńczuka i Pudelsów, “... i zaczęli mnie wyprzedzać, nawet Ci, którzy nigdy tego nie robili ...”.

Na kole Michała docieram do pierwszego singla. Kładka, przypomina już kartoflisko. Po pierwszej próbie jazdy rezygnuję i karnie jak kilka osób przede mną, robię spacer z rowerem na ramieniu. W przepięknej zimowe scenerii, dodam dla usprawiedliwienia ;) Po kładce jest zjazd, ale też nieprzejezdny dla mnie - przynajmniej palce u stóp miały okazję się rozgrzać. Wreszcie wracamy na przygotowaną trasę. Po kilku metrach podjazdu, słyszę trzask napędu i zwyczajowe w takim przypadku - zawołanie na “Q”. Oglądam się i widzę Michała. Wracam żeby uratować jego karbonowego fata, bo właściciel w tym stanie ekscytacji, byłby zdolny wyrwać zakleszczony łańcuch, razem w dolnymi widełkami ;) Na szczęście, przerażony winowajca, szybko się poddaje i wracamy do ściągania. Pokonujemy kolejne kilometry szachując się w znanym już cyklu. Zjazd - odjeżdża Michał, podjazd - Ja doganiam. W którymś momencie Michał postanawia dogonić pewnego pana na biegówkach, który wcześniej bez najmniejszego trudu wyprzedził nas na podjeździe. Ja zostaję sam. Morale spada na pysk. Na moje szczęście to już końcówka dystansu. Po wyjeździe z lasu, zaczyna się ostatnia seria podjazdów. Znowu widzę sylwetkę Michała, więc zaczynam gonić. Resztkami sił oczywiście ;) Udaje mi się Go wyprzedzić, i jeszcze Koleżankę z teamu Pandy Dwie jadącą na podobnym do mojego NS’ie Djambo na kołach 27.5+. Wreszcie meta i lufka - uff. Próbuję zakodować w swoim umyśle (tak na świeżo), wszystkie złe emocje, których doznałem podczas tych prawie dwóch godzin. Po co? Żeby je przywołać jak będę w sklepie sięgał po tabliczkę czekolady lub krówki ;)

FATBAJK RACE GÓRY STOŁOWE - TYŚ JEST JAK NARKOTYK. KTO CIĘ RAZ SKOSZTUJE TEN WRACA...

 

Jeżeli dotrwaliście do końca naszej relacji, zachęcamy Was jeszcze do obejrzenia krótkiego filmu z zawodów naszego autorstwa, który zamieszczamy poniżej.

Screenshot 4